Podczas gdy mężczyźni podbijali stoki w kapeluszach, odziani w wykonane z lodenu kurtki i nieodzowne krawaty, damy również wykazywały się wyczuciem stylu. „Spływały” wdzięcznie po śniegu w wielkich kapeluszach i z powiewającymi, jedwabnymi szalami. Tak więc już w latach 20. XX wieku nie było obojętne, w czym się wychodzi na stok. Na obrazach Alfonsa Walde zobaczymy narciarzy prezentujących raczej oszczędny styl, jak chociażby ten uwieczniony na wcześniej opisywanym dziele pt. „Kristiania”. Tu raczej liczył się nowy styl zjazdu na nartach, nie zaś nowy styl w modzie.
Zaczęło się od wełnianych spódnic i owijaczy na łydki, potem pojawiły się nawet czapki z norek. Narciarski guru Hannes Schneider radził: „Na narty trzeba się ubierać wyłącznie w gładkie tkaniny, bo nie przykleja się do nich śnieg kiedy pada albo kiedy się przewrócimy.” Rada niezwykle praktyczne i cenna, prawda?
W późniejszych czasach, bo już w latach 50. tę radę wzięły sobie do serca Marilyn Monroe, Liz Taylor i Ingrid Bergman – wprowadziły one na salony lekkie wiatrówki i spodnie narciarskie z gładkich materiałów. O tym, że modne spodnie narciarskie były wypychane papierem gazetowym w celu ochrony przed zimnem, wiedziało niewiele osób.
Potem przyszedł jeszcze czas na obszerne wełniane swetry w norweski wzór. Aby go odpowiednio zaprezentować, panie wiązały kurtki wokół bioder. Przeziębienia były uważane za akceptowalną cenę jaką należało płacić za piękny wygląd i nadążanie za modą.